Nazywam się Joachim Guzik. Sześćdziesiąt dziewięć lat już chodzę po świecie i zbieram guziki. Teraz wrzucam je do szklanego słoja, takiego na pojedynczą rybkę. Wcześniej guziki wrzucałem do szuflad. Nie wiem, które są najstarsze, ciągle je mieszam. Wkładam rękę, mieszam i wyciągam jeden. Próbuję sobie przypomnieć gdzie i kiedy, z jakiego bruku guzik podniosłem, czy ulica była ciemna, jesienna, skąd wracałem. Człowiek potrzebuje mieć solidny motyw w garści, że nie śnił, lecz żył. Ja żyłem, zbierałem guziki, mam dowód, mogę pokazać. Wie pani, nie mogłem już patrzeć na tę pojedynczą rybkę, ona całowała kamienie.

niedziela, 15 maja 2011

Zdjęcie

        Opowiadaj albo zginiesz, Paul Auster.
Zdjęcie. Czas i kręgosłup zużywają się. Jedno i drugie ma tendencję do skrzywień. O kręgosłupie pewnie o ho, ho! …. macie dużo do powiedzenia, ale nie interesuje mnie to. Sami jesteście winni. Trzeba było myśleć i uważać. Mnie skrzywił się czas, bo nie myślałem i nie uważałem. Przestańcie z tymi kręgosłupami i posłuchajcie mojej opowieści.
Miałem osiemnaście lat, włosy jasny blond i mimo że wtedy nie było koszulek z napisami, każdy patrząc na mnie mógł pomyśleć: ten człowiek nie potrzebuje żadnych napisów i bez nich widać, że ma wszystko, o czym pomyśli. Tak było. Aby pojechać do Rzymu najpierw dwa razy po dwanaście godzin musiałem stać przed Consulato Italiano, żeby dostać wizę. Co z tego? Co z tego, że inflacja w skali roku wynosiła w Polsce sześćset procent a wypić kawę w Wiedniu znaczyło tyle zapłacić, ile za tydzień obiadów w akademiku. Co z tego, że między Czechosłowacją a Austrią był  z a m i n o w a n y  pas ziemi niczyjej?
    Pojechałem autostopem do Włoch. Kierowcy w Austrii dziwili się i zazdrościli. Oni nie mieli dwóch tygodni wolnego. Kiedy mówiłem, że jadę do Papieża, najpierw śmiali się, ale po chwili poważnieli, zamyślali się i już wiedziałem, że jadę tam w ich imieniu, bo oni nie mogą, a ja mogę, stać mnie na to. Myślę, a nawet wiem to, że kierowcy dzięki temu, że mnie zabrali, mieli dobry dzień. Stanąć z małym plecakiem, wystawić rękę i czekać z uśmiechem. Byłem czysty, posłuszny, ubogi jak zakonnik. Czysty w intencji, pragnieniach, marzeniach. Posłuszny wobec odległości, asfaltu, godzin dnia. Ubogi -  niczego nie potrzebowałem.
Wrzucając liry bardzo szybko, moneta za monetą do aparatu telefonicznego na via Cassia, płakałem… Mamo, jestem w Rzymie, dojechałem… jutro będę u Papieża…
       Przyjechałem dokładnie w dzień moich osiemnastych urodzin. Nie sądzę, aby ktokolwiek z moich przodków był w Rzymie przede mną. Na sto procent nikt z mojej rodziny, sięgając dwa, trzy pokolenia wstecz, nie był. Dziś, mówiąc o młodzieży, często używa się słowa: mobilność. Wakacje na Costa Brava są tańsze niż w Łebie. Kawa w Rzymie kosztuje 0,70 euro, no powiedzmy taka wypasiona do 2,70 euro. W Poznaniu byle jaka kosztuje 6-8 zł, a wypasiona 11-15 zł. Ale w tej chwili nie o tym, lecz o fotografowaniu, bo bóle kręgosłupa i ogólne stękanie nie interesuje mnie.
Żałuję, że zrobiłem to zdjęcie. W Castel Gandolfo Papież podchodzi do mnie, skąd jesteś? pyta  i wyciąga do mnie rękę (i tak wiem, że mi nie wierzycie). W tej samej chwili dzień wcześniej poznany Polak z Ameryki kładzie mi w rękę aparat fotograficzny i rozkazuje: zrób mi zdjęcie, szybko! i ustawia się przy Papieżu. Nie myślałem, nie uważałem. Czas mi się skrzywił. Żałuję, że zrobiłem to zdjęcie. Papież cofnął wyciągniętą dłoń, bo moja wraz z aparatem była przy oku. Myślę, że po ludzku Papieżowi było bardzo przykro. Myślę, że w tamtej chwili poczuł się i był bardzo samotny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz