Nazywam się Joachim Guzik. Sześćdziesiąt dziewięć lat już chodzę po świecie i zbieram guziki. Teraz wrzucam je do szklanego słoja, takiego na pojedynczą rybkę. Wcześniej guziki wrzucałem do szuflad. Nie wiem, które są najstarsze, ciągle je mieszam. Wkładam rękę, mieszam i wyciągam jeden. Próbuję sobie przypomnieć gdzie i kiedy, z jakiego bruku guzik podniosłem, czy ulica była ciemna, jesienna, skąd wracałem. Człowiek potrzebuje mieć solidny motyw w garści, że nie śnił, lecz żył. Ja żyłem, zbierałem guziki, mam dowód, mogę pokazać. Wie pani, nie mogłem już patrzeć na tę pojedynczą rybkę, ona całowała kamienie.

poniedziałek, 23 maja 2011

Petroniusz


       Do szesnastki na Fredry wskakuje dwóch dryblasów. Wybiegli z budynku Uniwersytetu i skoook... prosto do tramwaju. Chciałoby się użyć mocnego słowa na określenie ich emocji, ale poprzestanę na sformułowaniu, że byli podekscytowani. Muszą się lekko przygarbić pod sufitem tramwaju. Obaj, jakieś sto dziewięćdziesiąt pięć- sześć centymetrów wzrostu i, przypuszczam, siedemdziesiąt kilogramów wagi. Spodnie opuszczone do połowy pośladków, cienkie białe majtki nie wiem, co mają manifestować. Natomiast ich słowa... nadstawiam ucha. Nie jest to trudne, bo stoją nade mną, ja siedzę. Zdenerwowani, aż wściekli. - Na więcej niż dwa wykłady tego kartona nie pójdę - mówi chłopak w białych majtkach do kolegi w elastycznej zielonej bluzie na zamek pod szyję. No, jak można takie  teorie wygłaszać. Przecież on ma wszystkie możliwe tytuły naukowe, a pusty jak karton. Palant nieprawdopodobny, to ma być humanista? - Słucham i czekam, co powie dalej. Przypomniało mi się, jak w autobusie, wracając z liceum, na cały regulator wykrzykiwaliśmy opinie na temat nauczycieli, zapominając, że bardzo często, z przodu, tym samy autobusem, co my, jeździł pan profesor od przysposobienia obronnego. Chłopak-student nade mną, bynajmniej nie podciąga spodni, które osunęły się już poniżej połowy pośladków. Majtki ma tak cienkie, że jak by ktoś nie wiedział, to mógłby teraz zobaczyć, że tyłek składa się z dwóch połówek przedzielonych wertykalnym wgłębieniem. Chłopak złości się: - Przecież dla fizyki pytanie, czy Bóg istnieje, nie jest pytaniem obojętnym. Nie można być poważnym fizykiem i nie zająć stanowiska. Albo jestem fizykiem ateistą i pracuję dalej, albo wierzę w Boga i pracuję dalej, jako fizyk. Ale stanowisko w tej sprawie mam i a priori ani a posteriori nie maja tu nic do rzeczy, super struny mogą być jak najbardziej. A ten Karton -  (nie ma wątpliwości, że tak nazywa profesora-wykładowcę i sądząc po wzburzeniu, raczej nie jest to ogólnie przyjęte przezwisko, lecz sam je wymyślił) - ten chodzący kompleks, nawet nie słyszał o Tofflerze, albo czytał tak szybko, że nic nie łapał. Myślałem, że odjadę, jak można taki elemetarz wykładać. Proponować wartości pośrednie, jak gnoza? Czaisz, myślałem, że się przesłyszałem i naprawdę zacząłem się rozglądać, czy na pewno jestem na sali wykładowej w uniwersytecie, czy gdzie? Ty, widziałeś? Ci studenci notowali to pustosłowie. Jak zaczął genderować, to już tylko śmiać mi się chciało, człowieku napij się piwa, najlepiej jasnego, to może coś ci się rozjaśni, bo nie bardzo wiesz, o czym mówisz. Pusty Karton, na uniwersyteckim wykładzie użyć słowa „wygrywa”? Że ktoś „wygrywa”? To ma być humanista? Jak on, jako profesor humanista, w ogóle nie wstydzi się publicznie wypowiedzieć takie słowo? Niby co „wygrywa” i z kim? Że zależy to od komunikatora, którym się posługuje? To ma być nauka? Przecież szok przyszłości, czyli to, w czym żyjemy dzisiaj, dokładnie ze szczegółami i szczególikami Toffler i inni opisali już pod koniec lat sześćdziesiątych, czterdzieści lat temu, nie mówiąc nawet o Kubricku. A ten zdziwiony, że całości nie obejmuje, że inni komunikują się sprawniej. Całe szczęście, że studiujemy na Morasku.   - Na naszym wydziale przychlastów też nie brakuje – odezwał się drugi dryblas opięty ściągaczami. Zastanawiam się, czy ich nadprzeciętny wzrost przy wadze, jak przypuszczam, około siedemdziesięciu kilogramów, powoduje te charakterystyczne ruchy i sposób stania, czy jest to sprawa mody i subkultury, bo przecież w inny sposób stoi emo, inaczej dres, inaczej krawaciarz a ostrokołowiec nie stoi wcale. Metalówa odstrasza wzrokiem i ciało wprawia w ruch tak, jakby wierzyła, że ma piąchy. Sądzę, że sposób stania i chodzenia nie jest uwarunkowany ani wzrostem, ani wagą stojących nade mną studentów. Ich rówieśnik o podobnych wymiarach grający intensywnie w siatkówkę, stoi i rusza się inaczej. Zatem przynależność do subkultury decyduje nie tylko o wysokości i sposobie noszenia paska przy spodniach, ale o kinetyce. Kinetyka, pomyślałem, mógłby Bartek Chaciński o to kryterium uzupełnić Wyż nisz. Miałem za Mostem Teatralnym wysiąść i przesiąść się na tramwaj, który jedzie do mnie. Nie wysiadłem i jechałem dalej. Na  Kurpińskiego pokusiłem się o próbę rekonstrukcji programu dnia chłopaków. Przypuszczam, a raczej wnioskuję na podstawie tego, co uważnie podsłuchałem, że przed południem byli w pracowni video w Uniwersytecie Artystycznym, lub jakieś innej uczelni, która ma coś wspólnego z fotografią, ale raczej była to dawna ASP. W południe byli na nieszczęsnym wykładzie w Collegium Maius na Fredry. Tak w ogóle, to większość zajęć mają w Kampusie Morasko. Obstawiam, wyłącznie na podstawie tego, co mówili, a nie jak wyglądali, że są  fizykami, ale pewny nie jestem. Równie dobrze mogą być geologami, może są chemikami? raczej chcą być dziennikarzami. Być może  zobaczę ich wieczorem na basenie Atlantis, bo jak podsłuchałem, umawiali się miej więcej na tę samą godzinę, na którą chodzę tam od lutego. Kurpińskiego, już chyba tylko dwa przystanki do pętli, a zaczynają ciekawie rozmawiać. Ten w białych majtkach, bardziej rozgadany. Może jest tak, że do południa gada jeden z nich, a od południa drugi, albo w dni parzyste... Staram się, niby to bezmyślnie przyglądając się  świeżej trawie na zboczach wykopu, w którym jeździ szybki tramwaj, jak najwięcej usłyszeć. Chłopak kołyszący się nade mną, z majtkami na wierzchu, na wysokości mojej twarzy, mówi: - Przecież komunikatory nie mają wpływu na to, co zasadniczo ważne. Ważne jest źródło... - Za pomocą komunikatora – przerwał mu ten w elastycznej zielonej bluzie – można przekazać informację, która, jak powszechnie wiadomo, jest najdroższym z towarów świata. - Słuchaj uważnie – to znowu ten pierwszy, nieco inną intonacją – informacja służąca budowaniu wspólnego, d o b r e g o świata, zawsze, ale to  z a w s z e  jest za darmo. W ogóle najpiękniejsze i najwspanialsze sprawy i dobra na świecie są  z a  d a r m o. Informacja, za którą trzeba zapłacić i zależna jest ona umiejętności komunikowania się, to gówno służce marnym celom jednostek, ich ambicjom, ego. Dobrowolność, dobromyślność, miłość - to są wartości, niezależne od nowych mediów i umiejętności posługiwania się najróżniejszymi kanałami informacji, także tymi nieelektronicznymi. Przekazanie ważnych informacji można powierzyć maratończykowi. Informacje, które dezaktualizują się wcześniej, niż dobiegłby maratończyk, są dla mnie bez znaczenia. To samo dotyczy masowości informacji, wcale nie jest tak, że lepszy jest ten, kto potrafi się komunikować z większą liczbą odbiorców komunikatu. Ci, którzy muszą być pierwsi, lub najbystrzejsi, albo całe życie żyją według koniunktury...  - Może przepalimy mu Wyspę? – przerywa ten w zielonej bluzie -  niech się  wczesze w temat. - Student w białych majtkach nie załapał słów kolegi. - Niech zobaczy, że można być na końcu świata, na wyspie, na wodzie i „w y g r a ć” wszystko, bez umiejętności komunikowania się z masami - mówił ten w zielonej bluzie. - Ciśnienie na sukces – kontynuował ten w białych majtkach -  i tak mu nie przejdzie, choćbyś nie wiem jaki  film mu pokazał. Taki się urodził preszerowaty... - Wysiadamy!
     Wysiedli. Poruszają się jak wychudzone orangutany. Nogi rozkraczone, jakby w spodniach mieli pełno. Sylwetki pochylone do przodu, ale nie przygarbione. Gdybym miał możliwość przyjrzeć się ich twarzom, a takiej możliwości nie miałem, bo stali zbyt blisko mnie, ja siedziałem i musiałbym spoglądać nienaturalnie wysoko, to wcale bym się nie zdziwił, gdybym rozpoznał ich w „Vouge” lub jakimś „Cosmopolitan”. Każdy krok podnosi w górę szkielety. Fryzury supergwiazd. W jaki sposób trzymają się im na półdupki opuszczone spodnie, nie wiem, to chyba jest jakaś sztuka chodzenia, że te spodnie nie spadają. Mnie by spadły do kostek. Duże torby po skosie przełożone przez jedno ramię. Rozmawiają w drodze do kampusu. Podobał mi się ich idealizm, co za słowo: dobromyślość. Natomiast wcale a wcale nie podobało mi się krytykowanie profesora. Krytykować wolno, ale nie wolno krzywdzić. Męki przeżywam, czy wolno mi zapisać przebieg podsłyszanej rozmowy? Chyba mi nie wolno, więc zapisuję.
      Zostałem na tramwajowej pętli. Chodzę sobie w bezpiecznej odległości od przystanku, żebym zdążył dobiec, gdy tramwaj podstawią. Zastanawiam się, jak należy rozmawiać. Krytykować wolno, trzeba myśleć własną głową, nawet na wykładzie najbardziej utytułowanego profesora. Krytykować, ale nie ranić. Przypowieści Salomona, przypomniało mi się, że książkę o takim mniej więcej tytule widziałem na wystawia Księgarni Świętego Wojciecha. Wyobrażam sobie profesora, który  stanąłby na katedrze i powiedział: Panie i Panowie! Na moim wykładzie będziemy się zastanawiać, w  jaki sposób myśleć własną głową, jak napełniać się mądrością a nie blichtrem: tymczasowym, fasadowym efekciarstwem, nie powtarzać tego, co akurat modne w Warszawie lub za oceanem. Quidquid discis, tibi discis – czy Petroniusz miał rację? Kto z państwa przygotuje rozprawkę na ten temat?
    Wracam z Batorego do siebie piętnastką. Na Szymanowskiego wsiada pięciu chłopaków, przypuszczam, że są rówieśnikami tamtych studentów. Chłopaki rumiane, krępe, bardziej szerocy niż wysocy. Rozmawiają ze sobą całkiem przyzwoitą polszczyzną. Mówią między sobą dość cicho, to znaczy normalnie, tak, że ci do których mówią, słyszą, ale niekoniecznie muszą słyszeć ich rozmowę inni. Z tego, co do mnie dociera, wnioskuję, że są robotnikami budowlanymi i jadą do pracy na drugą zmianę. Patrzę na ich ręce, to znaczy dłonie i palce. Pewnie będą problemy z dobraniem wystarczającej średnicy obrączki. Jeden z nich, cały dżinsowy, w rozmowie z kolegami użył sformułowania, że: jest bardzo zażenowany. Powiedział, że jest bardzo zażenowany, że musi kłaść przed wejściem na stadion płytki chodnikowe  t a k  z ł e j  j a k o ś c i. Mówi, że te płytki już w transporcie się rozpadają i w ogóle nie nadają się kompletnie do niczego, nawet jeśli miałyby chodzić po nich tylko kury. Chłopaki śmieją się, ale nie na pełne koło, tyko tak milczkiem, tak jak wypada się śmiać w miejscach publicznych, jakim bez dwóch zdań jest tramwaj. Inny chłopak, najgrubszy z nich  (choć nie gruby), obcięty na zapałkę (na kolanie trzyma czapkę z daszkiem z łyżwą nike), mówi, że jednego więzienia za mało, żeby posadzić tych, którzy odpowiedzialni są za stadion. Za szybko jest budowany i za tanio. Chłopaki w milczeniu kiwają głowami. Myślę o słowach Norwida: „ piękno po to jest, by zachwycało, praca, by się zmartwychwstawało!” Myślę o tych chłopakach, którzy szczerze i rzetelnie chcieliby wyrazić się przez swoją pracę, chcieliby taki bruk, takie granitowe chodniki wykładać, by pokazać swoim wnukom. Tymczasem dewastacja miasta trwa. Chłopaki jadą do pracy ze zwieszonymi głowami. Wymaga się od nich jednego: szybko! szybko! szybko! Ma być oddane, nieważne, że za miesiąc się zapadnie. Że brzydkie? Wygraliśmy przetarg, jesteśmy najtańsi, mamy krótkie terminy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz