Nazywam się Joachim Guzik. Sześćdziesiąt dziewięć lat już chodzę po świecie i zbieram guziki. Teraz wrzucam je do szklanego słoja, takiego na pojedynczą rybkę. Wcześniej guziki wrzucałem do szuflad. Nie wiem, które są najstarsze, ciągle je mieszam. Wkładam rękę, mieszam i wyciągam jeden. Próbuję sobie przypomnieć gdzie i kiedy, z jakiego bruku guzik podniosłem, czy ulica była ciemna, jesienna, skąd wracałem. Człowiek potrzebuje mieć solidny motyw w garści, że nie śnił, lecz żył. Ja żyłem, zbierałem guziki, mam dowód, mogę pokazać. Wie pani, nie mogłem już patrzeć na tę pojedynczą rybkę, ona całowała kamienie.

wtorek, 27 marca 2012

Stary Rynek forever


Wydawała się typem kobiety, która lubi otwarte dachy w kabrioletach, a rowerem jeździ tylko w wysokich obcasach. W lekkim półobrocie zagadnęła mężczyznę, siedzącego przy sąsiednim stoliku. Zagadnęła, ponieważ mężczyzna przypomniał jej tatę.
– Jest pan samotny, czy tylko zamyślony?
Mężczyzna odpowiedział:
– Nie. Jestem skautem. Skaut nigdy nie jest samotny. Zastanawiam się jak przemknąć przez Rynek niezauważony.
– To chyba nie będzie trudne. Dziś każdy obserwuje wyłącznie swojego iPada.
– Zatem pani jest wyjątkiem? Obserwowała mnie pani przez dłuższą chwilę.
– Nie jestem wyjątkiem. Jestem wyjątkowa – powiedziała kobieta i pomyślała o sprawdzonej zasadzie. Jeśli mężczyzna trzy razy pod rząd odpowie pytaniem na pytanie, to znaczy, że jest gejem.
– Jest w panu tajemnica.
– O, jest.
– Jak ją wydobędę?
Mężczyzna w wełnianym płaszczu, gęstym zarostem, kapeluszem i przeciwsłonecznymi okularami zasłaniał twarz, jak burką. Uśmiechną się uśmiechem dorywczo doskonałym i powiedział:
– Może wystarczy wypić pół butelki wina.
– To nie dużo.
– Cenię jakość.
– Mówi pan o leżakowaniu… wina… – kobieta zaczęła grać głosem i twarzą.
– Co za skrót… – mężczyzna zdecydował się, że sprawdzi rozdanie. Kobieta mówiła dalej:
– Wręcz odwrotnie, leżakowanie trwa epoki.
– Zaraz epoki…
– To jakie wino?
Kobieta  wykonała cały obrót i od swojego stolika przesiadła się do stolika mężczyzny. Bez ceregieli, dłuższą chwilę przyglądała się twarzy mężczyzny. Cały mój tato, pomyślała i powiedziała:
– Chciałabym napić się wina o smaku wąsów Habsburga.
– Ostatni z nich jest błogosławiony – powiedział mężczyzna.
– Tym lepiej.
– Dla wina, czy dla wąsów?
Jednak odpowiada pytaniem na pytanie, pomyślała kobieta i uśmiechnęła się uśmiechem perfekcyjnie obok celu. Mimo to, chciała długo patrzeć na twarz mężczyzny. Chciała być blisko, tak na dziesięć centymetrów. Kobieta powiedziała:
– Skłamał pan, nie jest pan skautem. Chrapaniem wystraszyłby pan wszystkie zwierzęta w lesie, a prawdziwy skaut nigdy nie chrapie. Chrapie pan?
            Mężczyzna nie odpowiedział. Kobieta przekrzywiała buty na wysokich obcasach i przekrzywiała brodę podpartą na dłoni – było w tych ruchach mnóstwo harmonii. Kobieta powiedziała:
 – Wiem, kim pan jest. Mieszka pan w pięknym ogrodzie za murem i Pan Bóg tylko na chwilę wypuścił pana, żeby pan sobie na Rynku posiedział a potem wrócił do starannie wybranych przyjaciół.
            Mężczyzna czekał na to spotkanie, bo chciał powiedzieć, to – co teraz powiedział:
– Zgadła pani. Ale nie do końca. Założyciel mojej religii nie siedział w pięknych ogrodach. Uwielbiał siedzieć na rynku i wcale nie był wybredny w doborze towarzystwa.



                                                                  

sobota, 24 marca 2012

wtorek, 20 marca 2012

Modlitwa na starość






Panie, Ty wiesz lepiej ode mnie,
że starzeję się z dnia na dzień
i że nadejdzie chwila, kiedy będę stary.
Nie dopuszczaj do mnie myśli,
że powinienem zawsze i wszędzie
wypowiadać się na każdy temat.
Chroń mnie przed nieprzepartą chęcią
porządkowania spraw swoich bliźnich.
Naucz mnie być roztropnym i chętnym, by nieść pomoc,
nie usiłując przy tym potępiać i rozkazywać.
Wydaje mi się, że szkoda nie dzielić się nadmiarem mądrości,
ale Ty, Panie, wiesz, że chciałbym zatrzymać przy sobie
kilkoro swoich przyjaciół.
Naucz mnie, bym umiał w milczeniu
znosić swoje zmartwienia i choroby.
Coraz to ich przybywa i chęć mówienia o nich
rośnie z roku na rok.
Nie ośmielam się prosić, abyś ofiarował mi
dar wysłuchania z radością bliźnich,
kiedy mówią o swoich dolegliwościach,
ale naucz mnie znosić to bez zniecierpliwienia.
Nie odważam się także prosić o lepszą pamięć,
lecz jedynie o trochę więcej skromności
i mniej pewności siebie,
gdy moja pamięć nie zgadza się z pamięcią innych.
Naucz mnie tej zadziwiającej mądrości: umieć się mylić.
Podtrzymuj mnie i wspieraj, abym był
- na ile to możliwe - życzliwy i wyrozumiały.
Stary zrzęda to koronne dzieło diabła.
Naucz mnie odkrywać w bliźnich niespodziewane talenty
i ofiaruj mi piękny dar,
bym nie wzdragał się o nich mówić.
Mam zmarszczki i siwe włosy.
Nie chcę się uskarżać,
ale Tobie, Panie, to wyznam:
boję się starości.
Czuję się tak, jakby zbliżał się czas pożegnania,
nie mogę powstrzymać czasu.
Czuję, jak z dnia na dzień opuszczają mnie siły
i tracę dawną urodę.
Byłem dumny z tego,
że wciąż jeszcze mogę mierzyć się z młodymi.
Teraz czuję i przyznaję,
że nie jestem już do tego zdolny.
Byłbym śmieszny, gdybym podejmował takie próby.
Ale Ty, Panie, powiadasz:
"Kto we mnie wierzy, temu niczym orłu wyrosną skrzydła"
(Iz 40,31).
Daj sercu mojemu dość siły, bym przyjął życie,
tak jak Ty je dla mnie zgotowałeś.
Nie zrzędliwie, nie żałośnie,
nie w przygnębieniu,
nie jako odchodzący,
ale jako wdzięczny i przygotowany na wszystko,
do czego mnie jeszcze powołasz.
I abym temu sprostał,
daj dość siły mojemu sercu.
-


                                                                                   Święty Franciszek Salezy

niedziela, 18 marca 2012

Stary czyta











Konewka




To ja nura! Pełne zanurzenie! To nie jest tak, że wszystkie problemy mam za sobą. Niedawno w kościele ksiądz głosił kazanie o seksie. Pamięta pani, za naszych czasów kazania były o Panu Jezusie i Matce Bożej, teraz kazania są o pornografii i o tym, co ksiądz w telewizji ogląda. W ławkach nasi rówieśnicy: plus minus siedemdziesiąt lat - ani jednej młodszej główki - wszyscy nad grobem prawie. Ksiądz w średnim wieku, najmłodszy w sakralnej przestrzeni, kazanie głosi o seksie. Pokręciło gościa, myślę sobie, czy on nie widzi, do kogo mówi? Wie pani, pomyślałem sobie później, że może rzeczywiście kazanie było na temat. Ludzie do późnej siwizny nie potrafią rozwiązać swoich problemów. W końcu odniosłem wrażenie, że kazanie było na temat i na miejscu. Ktoś z ludzi w ławkach, myślę, zastanowił się, być może przemyślał własne błędny i w czasie kazania nareszcie usłyszał coś, co pozwoli nazwać problem, który od lat dusi co noc.
   Niech sobie pani wyobrazi, że nie dalej jak w zeszłym tygodniu, mój sąsiad zupełnie ni stąd ni zowąd w furii wykrzyczał mi, że dwadzieścia pięć lat temu pożyczyłem od niego konewkę a oddałem przeciekającą, z dziurą! Byłem zaskoczony. Rzeczywiście pamiętam, że dwadzieścia pięć lat temu pożyczałem od niego konewkę, ale nie wiedziałem, że oddaję z dziurą. I teraz sąsiad do mnie, że konewkę z dziurą oddałem! Dwadzieścia pięć lat sikał z konewki, nie tą dziurką, którą chciał! Dobry przykład na kazanie, prawda? Ale to nie kazanie, to życie. Ludzie do późnej starości nie mają rozwiązanych osobistych i sąsiedzkich problemów.  Od sąsiada dostała mi się połajanka. Dwadzieścia pięć lat obłudnie mówił mi cześć, a wczoraj za tę konewkę sprzed dwudziestu pięciu lat, chciał mnie zabić. Ale to dobrze, że w końcu nerwy mu puściły, chociaż nie wiem, jak dalej sprawę konewki on sobie w ostatnich latach życia ułoży. 
   Człowiek wymaga formacji ciągłej. Do końca musi postanawiać i zmieniać swoje nawyki, zwłaszcza myślowe. Ja na przykład, wie pani, doktorem, ani doktorem habilitowanym nie jestem. Po prostu dużo czytam, taki nawyk, taka potrzeba. Dopiero w zeszłym roku, w wieku sześćdziesięciu ośmiu lat podjąłem postanowienie - w pewnym sensie - umartwienie wielkopostne. Postanowiłem, że w Wielkim Poście  przez czterdzieści dni czytam tylko i wyłącznie książki religijne. Długo szukałem odpowiedniego umartwienia na czas Wielkiego Postu i dopiero  znalazłem w zeszłym roku. To umartwienie - nie czytać wszystkiego, jak leci, lecz przez czterdzieści dni czytać dzieła ascetyczne, mądre i pobożne -  jest pozytywne, wymaga ode mnie skupienia. Czytam pod przymusem, ale czytam. Forma pokuty. Kosztuje mnie ona dużo, ale to jest to. Dałem nura w Wielki Post! Pełne zanurzenie! Do Świąt Zmartwychwstania trzeba się przygotować.
   Jeszcze muszę pani coś szybko powiedzieć i pokazać. Wczoraj odwiedziłem przyjaciółkę we Wrocławiu. Taka piękna pogoda była. Spacerowaliśmy, kawę wypiliśmy na ulicy Kiełbaśniczej. Później siedzieliśmy na Wyspie Słodowej i opowiadaliśmy sobie. Piękny słoneczny dzień był wczoraj. Niech pani zobaczy to zdjęcie. A to drugie śmieszne i przyjemne. Po spotkaniu z przyjaciółką poszedłem na mszę do kościoła św. Elżbiety. Potem przez Rynek na skos sunąłem w stronę dworca. Pierwszy cieplejszy wieczór po zimie. Takie wieczory  maksymalnie trzy są w roku. Po pięknym dniu z przyjaciółką i mszy, nałożyłem kaptur od bluzy na głowę i po skosie sunę przez Rynek. Dobiega do mnie od tyłu ten koleś ze zdjęcia i przez ty mówi: przepraszam masz bibułki do skrętów? Stanąłem jak wryty i mówię, że nie mam, dlaczego miałbym mieć? Mam papierosy, chcesz? Powiedział, że wyglądam, jakbym miał bibułki i że nie chce papierosów, potrzebuje bibułki. Nie mogłem mu - zaskoczony tą sytuacją - powiedzieć, że traktat o sępieniu papierosów piszę i na sępieniu bibułek się nie znam. Zapytałem, a raczej oznajmiłem, że muszę mu zrobić zdjęcie. Wieczór był szczęśliwy. Wyglądam na kogoś, kto powinien mieć bibułki do skrętów. W końcu wyglądam jak człowiek, pomyślałem i sunąłem  Świdnicką na dworzec.




wtorek, 13 marca 2012

Opowieść Guzika 6.




Rower ś.p.



Rower wyzionął ducha. Nie wiąże się z tym szczególna historia. Ile cię będę wspominał rowerze - nie obiecuję. Kto by tam słuchał o starym rowerze. Ostatnie spojrzenie, nikt ciebie nie chce. Nie jesteś potrzebny. Utyskiwania na byle nierówność, nie były dostrzeżone. Łańcuch spadł i się nie podniesie. Koła się rozjechały, przeguby zwiotczały, dzwonek odpadł, to znaczy jego górna część. Rower jest stary. Rower nie człowiek - modlitwa mu nie pomoże.




                                                                     

czwartek, 8 marca 2012

Opowieść Guzika 5.

Styl docelowy



Myśli pani, że to coś znaczy? Pozwolę sobie wyrazić opinie, że zupełnie nie jest tak, jak pani powiedziała. Dżentelmenem zostaje się w drugim pokoleniu, a damą w piątym. Poza tym ustalmy, proszę, pojęcia. To, o czym pani mówi, to styl – nie klasa. Style się zmienia, stylami się bawi i gra. A… to jeszcze co innego, to o czym pani teraz mówi, to nie są style – to są typy. Styl – to duże słowo proszę pani - dla wielu zbyt duże. Niech sobie pani wyobrazi, że jeszcze dzisiaj zdarzają się mężczyźni do tego stopnia leniwi, że przez całe życie nie nauczą się wiązać muszki do fraka!
Dojrzewam powoli. Zaraz odpowiem na pani pytanie. Teraz bawię się w styl - mąż na jeden dzień. Wcześniej był styl - sobria ebrietas – trzeźwe upojenie. A zupełnie wcześniej, świetnie się czułem w pięknie i godnie zaprojektowanym stylu sexyciamajdy.
Reporter-traper? Ogorzała twarz, zarost śmierdzący? Kolor khaki i kamizelka na naboje lub sprzęt fotograficzny? Rozbawiła mnie pani. Sam twórca tego stylu – Hemingway ośmieszył go swoją impotencją i samobójczym strzałem. Trzeba mieć samobójcze inklinacje, żeby flanelową koszulę i zamszowe buty złożyć do miasta.
Bond? Znowu pani pomyliła. Bond – to nie styl, Bond – to klasa. Nie można się stylizować na Bonda. Bondem się jest lub Bondem się nie jest.
Styl docelowy – dobrze powiedziane. Znam go od dawna, powoli dojrzewam. Ten styl wyraża się w oczach. Nazywa się dolentem consolari. Są sytuacje, że do wyrażenia siebie, pozostają nam tylko oczy. Nie trzeba zaraz z Oświęcimiem wyjeżdżać, chociaż to bardzo ważna lekcja. Większość z nas skończy na szpitalnych łóżkach. Pozostaną nam oczy. Spojrzeniem da się strapionych pocieszyć. Spojrzenie – pracuję nad tym – to styl docelowy.


wtorek, 6 marca 2012

Opowieść Guzika 4.

Dziewczyna przede mną


Nic się nie zmieniło, proszę pani. W kolejkach można dostać tak zwanego szału, lub podrywać. Ludzie poznawali się, pobierali, zachodzili w ciążę, rodzili dzieci – wszystko w kolejce po mięso, pamięta pani schyłkowy PRL? Nic się nie zmieniło, proszę pani. W Careefurze, Netto, Biedronce w kolejce do kasy można oszaleć lub zawierać znajomości.
 Nie lubię słowa styl, u nas tego nie ma. Nie da się powiedzieć, że ktoś w kolejce do kasy w Carrefurze stracił styl – co za bzdurne zdanie. Już koło puszek z groszkiem ją zauważyłem, a raczej zauważyliśmy siebie - przyjemne kobieciątko. Takie tam dubeltowe spojrzenia, że niby etykiety długo czytamy. Spojrzenia z repetą. W Carrefurze wcale nie jest długa taśma przed kasą. Wyłożyliśmy zakupy. Przed nami są trzy osoby. Tak jak zawsze. Pierwsza osoba kupuje artykuł, który ma nieaktualny kod. Trzeba wezwać kierownika. Kierownik musi znaleźć ten sam towar na półce, musi sprawdzić, dlaczego kod się nie nabija. Mijają cztery godziny. Dziewczyna przede mną – ta sama – ta od groszku, patrzy na moje zakupy wyłożone na taśmie. Bezdotykowo czyta etykiety moich zakupów. Ja również bezdotykowo oglądam jej zakupy. Bezdotykowy poziom znajomości. Ona groszek, ja marchewka, ona śmietanka, ja śledzik, ona oliwki, ja papryka. Ona przy kasie poprosi o zapałki, ja poproszę o cygaretki. Myśli pani, że nasze zakupy są kompatybilne? – zapytałem dziewczynę przede mną. Nie musiałem pytać. Gdyby wyjęła z torebki karteczkę, na której zapisała, co ma kupić, i sprawdziła, o czym zapomniała – to  t o  było przy mnie, tuż za nią, wyłożone na taśmie. Tak, zanim pana pokroję, najpierw musiałabym pana oczyścić – mogłaby powiedzieć, gdyby miała styl. Ale u nas proszę pani, kobiety ani mężczyźni nie mają stylu. Powiedziała: zakupy są dla mojej babci.

sobota, 3 marca 2012

Opowieść Guzika 3.





Pianin i puste ulice


Z tego miasta, proszę pani, da się jeszcze wyciągnąć kilka historii. Owszem, jeżeli chciałaby pani pograć w szachy, to nie jesteśmy w Awinionie, odradzam spacer do parku. U nas w parkach raczej nie zaczepia się ludzi. Opowiadał mi dawny przyjaciel, że jego przyjaciółka w Awinionie nie miała problemów z niedzielnymi popołudniami. Tak, tak, znamy to - charakter człowieka sprawdza się w niedzielne popołudnia. Przyjaciółka mojego dawnego przyjaciela w niedzielne popołudnia brała szachy pod pachy i spacerek do parku. Raz, dwa nabrała rutyny w pytaniu różnolatków: zagra pani? zagra pan? zagrasz? i pukała zgiętym palcem lub całą dłonią w szachowe pudło.
   Wie pani, myślę że to nie jest zły pomysł. Ja przynoszę szachy a pani wybiera park.
   Z tego miasta da się wycisnąć jeszcze kilka historii. Wczoraj napełniony filmowymi scenami z kina Muza Marcinem wracałem do domu. Cała ulica do wynajęcia, do odbudowy, jak po wojnie, po zarazie lub po nieudanym prezydencie miasta. Ulica tak brzydka, że młodzież nawet nie zatrzymuje się tutaj, tylko w biegu pisze esemesy. Wie pani, są w świecie tak piękne miejsca, że młodzież specjalnie tam chodzi, by pisać eski. Wracałem z kina Muza wypełniony filmowymi scenami. Film był o francuskiej kawiarni. A szedłem jakbym był wypełniony wyrzutami, ta pusta ulica upokarza mnie. Taki układ miejski. Ceny za wynajęcie lokali "miasto" specjalnie wysokie ustaliło, bo inaczej nikt by do pani Grażyny do Browaru nie chodził, jeśli normalny sklep z majtkami byłby przy ulicy. Główna ulica w centrum przez władze miasta zdewastowana. Zna pani podobny przypadek w Europie? Poniżony martwą ulicą do Biedronki dochodzę. Pojawia się chłopak z torbą na ramieniu. Papiery z torby mu wystają, artysta?- myślę sobie. W ręce niesie chleb razowy z nasionami, pieczywo mieszane, krojony, w woreczku foliowym. Pójdę za tobą człowieku - pomyślałem sobie - dokąd mnie doprowadzisz. Wie pani, ochotę na spacer miałem. Ja mam zawsze ochotę na spacer. A ten skubany doszedł tylko za róg, do Gwarnej i o filar się podparł. Ty tak ze mną? - myślę sobie. Ja na spacer, a ty na tramwaj się zasadzasz pod filarem? Już ja ci pokażę - myślę sobie.
   Wie pani, poświęcam płuca, śmieszność i krwioobieg dla literatury. Widzę, że chłopak pali. Podchodzę i pytam o papierosa, rozumie pani, traktat o sępieniu papierosów piszę. On nic, ale się uśmiecha. Pytam jeszcze raz a on dalej się uśmiecha i mówi: słabo mówię po polsku. Słabo, ale ładnie - myślę sobie i też się uśmiecham. Lubimy nasze słowa w obcych ustach. Nie głupi chłopak, wyjmuje z torby paczkę z tytoniem do skręcania i pokazuje, czy o to pytam. Biorę pierwszy raz w życiu w niezręczne dwa palce, nakładam na bibułkę, nie idzie mi, za dużo nabrałem, wychodzi mi cygaro, nie skręt. Liżę krawędzie, zakleić nie umiem. Chłopak bierze ode mnie, formuje z wprawą - ten to dopiero ma palce - zauważyłem. Liże i podaje mi, mówiąc bez naleciałości: bardzo proszę. Pozwalam mu wypowiedzieć trzydzieści polskich słów, które zna i pięknie wypowiada: z Belgii, studiuję, skrzypce, głównie pianin - powiedział pianin, ale tak ładnie, że niech mu będzie pianin. Zapytałem, dlaczego studiuje pianin w Poznaniu? Tu jest bardzo dobra Akademia Muzyczna - powiedział. Przyjechał pojazd szynowy. Belg wbiegł a w biegu z uśmiechem powiedział: do widzenia! Wbiegł do tramwaju i  wyjął z torby  książkę, chlebem mi pomachał. A ten zasikany asfalt pod filarami nie śmierdział.
   Miałem iść swoją drogą, ale widzę oranżowy szalik na czarnym płaszczu wysokiego faceta. To Jan A.P. Kaczmarek przechodzi. Zlot pianistów jakiś, czy co? Za tobą ja mistrzu chodził nie będę, za długie masz nogi.
                               

piątek, 2 marca 2012

Opowieść Guzika 2.



Kostki i nadgarstki


Nawet w zatłoczonym autobusie znajdę miejsce siedzące. To sprawa zdecydowania, optymizmu i charakteru - nie wieku i łokci. Kiedy na przystanek podjeżdża nawalony w trzystu procentach autobus, można zakląć pod nosem i można pomyśleć - zobaczymy czy znajdę wolne  miejsce  i usiądę. Człowiek potrzebuje sukcesu.
  Co do ubioru, proszę pani, to takie problemy dawno mam za sobą. Zawsze, ale to zawsze należy ubierać się tak, żeby nas fotografowano na ulicy. Nie żartuję, bo ja proszę pani, czytam nie blogi, ale komentarze na blogach. Zaczynam od komentarzy, jeśli mnie zaciekawią, dopiero wtedy czytam post.
  Jechałem rowerem dość wolno. Dziwiłem się, że ktoś kto jedzie za mną, nie wyprzedza mnie. W końcu zrównał się ze mną - taki młodzieniec z wierszy Kawafisa. Zwoje złotych loków kaskadowo spadające na wszystkie strony, lazur w oczach, dżem na ustach - pamięta pani wiersze Kawafisa? Zrównał się ze mną i wydukał: dzień dobry! proszę pana, czy mógłbym mieć do pana prośbę? Wal śmiało chłopcze - odpowiedziałem. Zatrzymaliśmy rowery. Czy pozwoliłby pan, żebym zrobił panu zdjęcie? Jasne - powiedziałem. Ustawił mnie, jakbym sam w sobie nie był dobry na zdjęcie. Pstryknął ze cztery razy. Potrzepał rzęsami i dał mi kwadracik, takie pół pocztówki z linkiem do bloga. Pod swoim zdjęciem przeczytałem osiemnaście komentarzy. Żyć się chce, proszę pani! Jakaś Joanna napisała: Niezły strzał! Jaka harmonia kostek i nadgarstków!